Tę niezwykłą propozycję otrzymałem zaraz po wybrnięciu z następstw
pechowej przygody. Po zaliczeniu w dwójkę trzech ćwiartek czystej,
kolega zabrał mnie na metę do dziewczyny, którą - jak twierdził - od
czasu do czasu z przyjemnością ciupciał.
Kika mieszkała sama na poddaszu starej kamienicy, była ekspedientką w
sklepie sportowym. Ucieszyła się nawet nieco z naszego przybycia.
Popijając prunelkę (jakieś strasznie słodkie świństwo), zaczęliśmy
rywalizować o względy damy. Górowałem inteligencją nad kolegą. Mirek
pochodził z zabitej deskami wioszczyny i nie zdążył jeszcze nabrać
wielkomiejskich manier. Co raz wychodziły z niego wioskowe pozostałości.
Mówił np.: zepsowała mi się pralka, bez co muszę robić pranie w ręcach.
Moje efektowne odżywki wywierały pewne wrażenie na Kice, ale
postanowiła wybrać jednego z nas za pomocą następującego testu: wsunęła
nam jednocześnie dłonie w rozporki, uchwyciła za członki i poruszała
nimi mniej więcej tak, jak się doi krowy. Mój stanął jeszcze, Mirka już
nie mógł.
- Waldek zostaje, ty do domciu - pokazała Mirkowi drzwi.
Próbował się opierać, ale nic nie wskórał.
- Wyrko jest za wąskie na trójkę - podsumowała. - Adieu, Mireczku.
Chędożyłem Kikę, ale niewiele z tego pamiętam, za dużo wypiłem. Wiem
tylko, że pachniała cała taniutką wodą toaletową. I miała subtelną,
niewinną twarz aniołka.
Po jakimś czasie wyskoczył mi na czubku palanta niewielki wrzodzik,
niebawem drugi. Wściekły, pognałem do dermatologa. - Kiła jak byk -
orzekł i wbił pierwszy zastrzyk penicyliny. - Żadnych stosunków
seksu-alnych! - zalecił.- Aha, niech pan powie partnerce, żeby się też
leczyła.
Odnalazłem ją w sklepie.
- Nie wmawiaj mi dziecka w brzuch, jestem zdrowa - krzyczała. I zjeżdżaj, bo mnie denerwujesz!
Ja się zdenerwowałem jeszcze bardziej i podałem dane Kiki lekarzowi.
W parę dni po zakończeniu kuracji złożył mi wizytę elegancki pan w średnim wieku.
- Żona i ja mamy do pana wielką, nietypową prośbę - rozpoczął.
Jesteśmy małżeństwem od pięciu lat i nie możemy mieć potomstwa. Okazało
się, że z powodu mojej bezpłodności. Bardzo pragniemy dziecka, ale
adopcja odpada. Chcemy, aby było ono choć w połowie nasze. Podjąłby się
pan? ...
- Potrzebuję czasu do namysłu - odparłem. - Niech pan przyjdzie pojutrze.
Zjawił się punktualnie.
- Oto moja decyzja: zgadzam się.
Jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Wspaniale, znakomicie!
Uścisnął mnie mocno, wzruszony.
- Jutro - kontynuował już zimnym opanowanym głosem - skontaktuję pana
z żoną. Wyjeżdżam na cztery dni w delegację, zostaniecie sami. Mam
nadzieję, że ten czas wystarczy. Cóż, tak musi być - westchnął - żona
odmawia pośrednich form zapłodnienia. Po moim powrocie wróci pan do
siebie i zapomni o wszystkim. Żadnych spotkań, żadnych praw do dziecka!
Oczywiście, z chwilą gdy lekarz stwierdzi, że żona zaszła w ciążę
wypłacę panu honorarium. Małżonka czeka na pana jutro o 19.00.
Ładny willowy domek w zielonej części miasta. Otworzyła mi miedzianowłosa piękność, nieco starsza ode mnie.
- Klaudia M. - wyciągnęła do mnie dłoń, którą skwapliwie ucałowałem. -
Zwróciłam na pana uwagę już latem, „Orbisowskie" wczasy nad Balatonem,
pamięta pan? W jadalni siedzieliśmy przy sąsiednim stoliku, płynęliśmy
razem statkiem.
- Tak, rzeczywiście - potwierdziłem.
Skończyła się kolacja we dwoje, lekko zakrapiana, w trakcie której przeszliśmy na ty.
- Zabawimy się w chowanego? - zaproponowała. Trafisz do mnie po śladach. Z zamkniętymi oczami.
„Śladami" były ciuszki, które po kolei zrzucała z siebie. Zgodnie z
regułami gry odnajdywałem je na czworakach macając po parkiecie.
Zawiodły mnie do luksusowej łazienki. W okrągłej wannie z hydromasażem
baraszkowaliśmy ponad godzinę. Patrzyła z aprobatą jak muskany i
ugniatany jej paluszkami mój fiut szybko nabiera „autorytetu", jak
pęcznieje i purpurowieje coraz bardziej, jak napletek to odsłania, to
zakrywa żołądź. A kiedy pojawiły się pierwsze krople, zatrzepotała nim
energicznie, aż trysnął imponujący gejzer spermy.
- Ten strzał był na wiwat, kochany. Z następnych nie uronię ani
kropli - zawołała spod prysznica.
Wziąłem ją nagą na ręce i zaniosłem do sypialni. Zlizując z jej jędrnych
piersi kropelki wody, zawędrowałem językiem w dół, na wzgórek łonowy, a
potem jeszcze troszkę niżej i w głąb delektując się po drodze
łaskotaniem jej gęstego futerka otaczającego cipkę. Kiedy poczułem że
wilgotnieje, zdecydowanym ruchem wycofałem Wacka z jej buzi i zmieniwszy
pozycję wpakowałem go w samo sedno żeńskości Klaudii. Ten numer, z całą
gamą rozkosznych pojękiwań i skowytów, trwał ponad kwadrans. Klaudia
szczytowała jeszcze burzliwiej niż ja pozostawiając na mojej szyi i
ramionach liczne plamki namiętnych pocałunków - ukąszeń. Nie ma nic
wspanialszego niż móc seksownej kobiecie wlewać „bezkarnie" w łono
zawartość moszny po to, by wydało owoc. Nie trzeba uciekać płochliwie,
gdy robi się najprzyjemniej. A to pieprzone pieprzenie w prezerwatywach,
mozolenie się z nakładaniem gumy, a potem ściąganie oślizgłego,
workowatego nacieku - niech to szlag trafi - rozmyślałem w antraktach,
gdy ponownie wzbierała fala żądzy. A poza tym ona jest cudowna nie tylko
cieleśnie. I nie tylko wtedy, gdy woła w ekstazie: Chcę dziecka! Chcę
ciebie!
Wyznaczone dni minęły błyskawicznie, jak sen z bajki. Wrócił bezpłodny
małżonek Ludwik i rozpoczął „odliczanie". A ja - wbrew umowie - nie
zamie-rzałem oderwać się od Klaudii, ona zaś zrezygnować ze mnie.
Poprosiłem o bezpłatny urlop, byśmy mogli spotykać się to u niej to u
mnie wtedy, gdy Ludwik pracuje. Podniecała mnie, zachwycała i
ekscytowała niesamowicie, jeszcze bardziej niż w dniach mężowskiego
przyzwolenia. Ślepy pęd ku zespoleniu, spełnieniu, ciągle płonący ogień
pożądania, przytępiał czujność. Kopulowaliśmy nienasyceni gdzie popadło
zachłystując się idealną koordynacją ruchów, dopasowaniem wilgotnej
jędrności jej puńci i sprężystej twardości mojego rosomaka.
Pewnego razu małżonek zjawił się w domu wcześniej niż zwykle. Na
szczęście tak zamroczony alkoholem, że udało mi się niepostrzeżenie
umknąć.
Po sześciu tygodniach od naszego pierwszego tete a tete ginekolog
pogratulował Klaudii: - Jest pani w ciąży. Od tego dnia straciłem
Klaudię.
- Ludwik coś podejrzewa, pewnie ludzie mu donoszą - powiedziała ze
łzami w oczach. - Zagroził, że jeśli nas nakryje, to zastrzeli, a potem
sam sobie palnie w łeb. W tej sytuacji, zrozum mnie. Poza tym, z
ciężarną nie wypada. I brzydnę... - pocieszała mnie.
Z trudem przełknąłem tę niebywale gorzką pigułkę.
Ostatni raz zobaczyłem Klaudię w parku. Z dorodnym synem w wózku! W
miesiąc później państwo M. sprzedali dom i wyjechali na stałe za
granicę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz